[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Będziesz się uśmiechał. Bez dyskusji i bez wyjątku. Przy moich dzieciach musisz
być uśmiechnięty.
- W głowie ci się przewróciło? Czy może to zemsta za to, że nie przyjąłem
cię na szkolenie? Uśmiechać się przez cały tydzień? Koszmarna tortura!
Na dowód tego uśmiechnął się. Aadnie i ciepło. I chyba szczerze. Za to ona
uśmiechnęła się szeroko, po czym włożyła notatki do teczki i ruszyła do wyjścia.
Mijając go, przystanęła, żeby poklepać go po plecach.
- Dobra robota.
R
L
T
Potem zasiadła nad wprowadzaniem zmian do diety Scotty'ego Baxtera, po-
nieważ chłopiec zamiast jeść brokuły, jadł batoniki, a zamiast owoców lody.
Uparciuch. Pierwszy podopieczny Marka. Uznała, że są siebie warci.
- Ona jest nadzwyczajna - szepnęła Dinah, gdy stały nad łóżeczkiem, przy-
glądając się śpiącej Sarah. Dinah i Angela zaglądały do żłobka co najmniej raz na
godzinę. - Kocham moje dziewczynki, ale nie mam własnego dziecka...
- Czujesz, że nadszedł czas?
- Rozmawialiśmy o tym z Erikiem. Myślę, że jak ruszy szkolenie Marka, Eric
będzie miał trochę więcej wolnego czasu. Taki mamy plan.
- Ale Mark tu nie zostanie. Eric będzie musiał szukać następcy wielkiego
doktora Andersona.
- Między nami mówiąc, myślę, że Eric ma nadzieję, że Mark zostanie.
Twierdzi, że nie zna lepszego lekarza i bardzo by chciał oddać mu ratunkowy,
żeby wrócić do ukochanej chirurgii dziecięcej. Wyjawię ci jeszcze jeden sekret,
jak siostra siostrze - mówiła Dinah. - Czuję, że obaj z Neilem mają chrapkę na
oddzielny szpital dziecięcy albo przynajmniej na przekształcenie tego z myślą o
pediatrii i wybudowanie oddzielnej placówki dla dorosłych. Gabby ma swoją
klinikÄ™ dla kobiet i to chyba ich mobilizuje.
- Fantastyczny plan.
- I odległy - zauważyła Dinah. - Dlatego chcielibyśmy mieć dziecko raczej
prędzej niż pózniej. Bo potem Eric będzie bardzo zajęty, znasz go. Jak się czegoś
podejmie, to na całego.
- Ale Mark wyjedzie. Wiem to od niego. Tak mu się tu nie podoba, że nie ro-
zumiem, po co w ogóle tu się pojawił. Nie wiem, jaki wpływ mają na niego Eric i
Neil, ale mnie powiedział, że liczy dni do wyjazdu. Podejrzewam, że ostatniego
dnia da nogę, aż się będzie za nim kurzyło.
R
L
T
Dinah westchnęła.
- Tak, słyszałam. Ale Eric i Neil nie biorą tego pod uwagę. Może to tylko ich
myślenie życzeniowe.
Mała Sarah otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mamy, po czym wyciągnęła
do niej rÄ…czki.
- Czy można się temu oprzeć? - Angela wzięła ją na ręce. - Wyspałaś się,
żabko? Mamusia ma dla ciebie coś dobrego. - Ulubiony jogurt Sarah z bananami
i morelami. - I ma tyle wolnego czasu, że sama cię nakarmi. - Mimo że dziew-
czynka miała już rok i chciała jeść samodzielnie, Angela nie była na to przygo-
towana. Robiło się jej smutno na myśl, że jej córka chce już sama poznawać
świat. - Dinah, powiedz Ericowi, żeby przestał gadać i wziął się do roboty. Pora,
żebyś miała dwójkę albo trójkę własnych.
- Wystarczy jedno albo dwoje. - Z tym słowami Dinah opuściła żłobek.
Angela obiecała opiekunce, że wkrótce wróci, po czym ruszyła z Sarah kory-
tarzem, śpiewając dziewczynce jej ulubioną piosenkę. Skręciwszy za magazynem
produktów spożywczych, niemal wpadła na Marka.
- Aadna melodia - powiedział, wpatrując się w Sarah, nie w Angelę.
- Szukałeś mnie? Mój pokój jest mało reprezentacyjny, nadaje się najwyżej
do podejmowania dostawcy pieczywa.
WyciÄ…gnÄ…Å‚ przed siebie tackÄ™.
- Twój pokój był zamknięty, więc nie mogłem ci jej zostawić. Jak na resztki,
szarlotka była całkiem niezła. Dokończyłem ją na lunch. Uważam, że powinna
znalezć się w twoim cukrzycowym jadłospisie.
- Zabrałeś połowę szarlotki! - Mocno trzymała Sarah, która zaczęła się jej
wyrywać.
R
L
T
- I zjadłem ją na lunch. Bardzo przyjemnie jest dla odmiany zjeść posiłek w
postaci domowego wypieku.
- Szarlotka to nie posiłek. I na obozie na pewno nie będziesz tak się odżywiał.
Nie tam, gdzie ja będę usiłowała nauczyć dzieci jadać zdrowo.
- Obóz... hm. Masz śliczną córeczkę. Zostawisz ją, żeby zająć się obozem?
Nie będziesz za nią tęsknić? -Pogładził Sarah po policzku. - A ona nie będzie tę-
sknić za tobą?
Angela się uśmiechnęła.
- Miły jesteś, ale nic z tego. Obóz dojdzie do skutku. I ja będę miała mnóstwo
czasu dla mojej córeczki, bo na miejscu zorganizowałam dla niej opiekę jak tutaj,
w szpitalu. Starasz się, a ja to sobie zapamiętam.
- Taaa... - powiedziała Sarah, wpatrując się w Marka i wyciągając do niego
rÄ…czki.
Mark siÄ™ cofnÄ…Å‚.
- Chyba chce, żebyś ją wziął na ręce - zauważyła Angela.
- Domyślam się - powiedział, robiąc kolejny krok do tyłu. - Ale wbrew temu,
co ona sobie wyobraża, nie jestem jej taaa. Poza tym nie biorę dzieci na ręce,
chyba że są to chore dzieci.
Niespeszona podała mu Sarah.
- A ja chcę oszczędzić jej rozczarowania. Nie wiem, dlaczego wymyśliła, że
jesteś jej tatą. Jestem zdziwiona, że zna pojęcie taty. Ale najwyrazniej zna, więc
myślę, że mimo wszystko powinieneś ją wziąć na ręce.
R
L
T
Jego przerażenie ją rozbawiło. Równie zabawne było to, jak jej córeczka się
wyrywa, żeby Mark wziął ją na ręce. Nie wiadomo, dlaczego mała zapałała to
niego wielkim afektem. Czy to znak na przyszłość?
Co takiego jest w tej Angeli? Jest taka krucha, a jednocześnie taka silna i try-
skająca energią. Prawdę mówiąc, trochę się tego bał. Nie dlatego, że przeczuwał
gorący romans albo wielką przyjazń. Bał się jej entuzjazmu, którym zarażała
otoczenie. Bo najbardziej bał się entuzjazmu. W jakiejkolwiek sprawie.
Mimo to znalazł się w jej koszmarnym gabinecie. Dawno nie widział tak
koszmarnego biura. I teraz karmi dziecko jogurtem. Nie miał pojęcia, jak do tego
doszło. Chciał oddać tackę, a teraz cały jest pochlapany jogurtem, bo Sarah upar-
ła się walczyć z nim o łyżeczkę. 1 wygrała.
- Musisz mieć lepszy pokój - stwierdził, kurczowo ściskając kubeczek, by Sa-
rah mu go nie odebrała. Wojownicza jak matka. - Następnym razem daj mi jakąś
serwetkÄ™.
- Mnie tu dobrze. Blisko kuchni. I mam oko na dostawców. Serwetka na nic
się nie przydaje, jak Sarah ma ochotę zawalczyć o samodzielność. - Uśmiechnęła
się. - Lepszy byłby sztormiak.
- Muszę wracać do pracy. - Sarah jest zbyt słodka. Przypomina... lepiej o tym
zapomnieć. To już przeszłość. Spróbował oddać Sarah Angeli, ale mała ener-
gicznie zaprotestowała. Prawdę mówiąc, wcale nie chciał się od niej uwolnić.
Miło było trzymać ją na kolanach. W innym układzie nie miałby nic przeciwko
temu, żeby być ojcem dziecka w tym wieku.
- Ona cię uwielbia - zauważyła Angela. - Zobacz, jak jej u ciebie dobrze. Na
twoim miejscu bym jej nie ruszała, bo to może zaburzyć jej trawienie. Cieszy
mnie... że tak łatwo nawiązuje kontakt, że jest taka przyjazna.
R
L
T
- Masz obsesję na punkcie trawienia? - Sarah skorzystała z okazji, żeby oblać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •