[ Pobierz całość w formacie PDF ]

– Za mniej więcej pięć minut – odparła pielęgniarka.
– Zaraz przekażę im twoją wiadomość.
Elizabeth rozłączyła się. Miała nadzieję, że pięć minut
94
LUCY CLARK
szybko minie. Ponownie sprawdziła reakcję źrenic Came-
rona na światło i zmierzyła mu tętno. Było coraz słabsze.
Postanowiła dać mu kroplówkę. Z torby lekarskiej wyjęła
pojemnik z solą fizjologiczną, zawiesiła go na antenie
samochodu, potem wkłuła się wżyłę na ręku Camerona.
– Obiecałaś się z nami bawić... – niecierpliwiły się
dziewczynki.
– Dobrze, ale teraz trzeba to coś usłyszeć. Co wy
na to?
Bliźniaczki wytężyły słuch.
– Wiesz, gdzie jesteś? – Elizabeth zwróciła się do
Leeanne.
– Mieliśmy wypadek. Zderzyliśmy się z kangurem...
– Ja coś słyszę! – zaszczebiotała jedna z dziewczynek.
– I ja! I ja! – ucieszyła się jej siostra. – Samolot!
– wykrzyknęły chórem.
Rzeczywiście, z oddali słychać było wyraźnie warkot
silnika samolotu. Po chwili maszyna wylądowała na
asfalcie, a Mitch, Tina i Ryan, wszyscy z aparaturą
medyczną wręku, podbiegli do samochodu.
– Co za spotkanie! – zażartował Mitch i natychmiast
przystąpił do wydawania poleceń. – Ryan, sprawdź, co
z kangurem, potem pomożesz mi ciąć karoserię. Tina,
zobacz, czy da się wyciągnąć dzieci przez bagażnik.
Leeanne, jak twoje nogi? – spytał.
– Mogę poruszać palcami – pochwaliła się ranna.
– To wspaniale. Co z Cameronem? – Mitch zwrócił
się do Elizabeth. – Tętno?
– Dzięki kroplówce odrobinę lepsze – odparła i od-
sunęła się, by ḿogł sam zbadać nieprzytomnego kie-
rowcę.
Wówczas kątem oka zobaczyła, że Ryan zbliża się do
ODROBINA SZALEŃSTWA
95
nich ze strzelbą. Co tu się dzieje? – pomyślała przerażona.
Pielęgniarz podszedł do kangura i wystrzelił. Elizabeth aż
podskoczyła. Miała nadzieję, że ktoś skontaktuje się
z weterynarzem.
– Lizzie? – usłyszałagłos Mitcha, lecz nie zareagowa-
ła. – Lizzie? Elizabeth? To najbardziej humanitarne
wyjście, wierz mi. Ten kangur nie miał już szans na
przeżycie, a nie można skazywać zwierzęcia na długą
agonię.
– Naprawdę nie mogliśmy mu w żaden sposób po-
móc?
– Naprawdę. Takie jest życie na pustyni. No chodź...
Cameron i Leeanne nas potrzebują.
– Dobrze. Wierzę ci, że nic nie można było zrobić.
– Teraz posłuchaj. My z Ryanem zaczniemy ciąć
blachę, a ty podaj Cameronowi plazmę w kroplówce.
Dasz radę?
– Oczywiście.
Elizabeth podeszła do Camerona, sprawdziła kroplów-
kę. Wkłuła się w drugą rękę i podłączyła rurkę z plazmą,
znowu zawieszając pojemnik na antenie. Mitch zdążył
założyć mu kołnierz ortopedyczny, przystąpiła więc do
badania czaszki. Na ciemieniu i na czole wystąpiły o-
brzęki. Przy zderzeniu musiał uderzyć się o zagłówek,
potem rzuciło go do przodu na kierownicę.
Kątem oka widziała, jak Ryan zakłada kołnierz orto-
pedyczny Leeanne.
– Co z dziećmi? – spytała kobieta.
– Tina się nimi zajęła. Nic im się nie stało.
– Dzięki Bogu.
– Tina zabierze je samolotem do Coober Pedy – wtrą-
cił Mitch. – Chciałbym je zatrzymać kilka dni w szpitalu,
96
LUCY CLARK
tak na wszelki wypadek. Zawsze trzeba się liczyć z moż-
liwością wystąpienia opóźnionej reakcji. Imogen i pac-
jenci będą uszczęśliwieni, że mogą zająć się takimi
uroczymi dziewczynkami.
– Co z nami?
– Wy polecicie prosto do Adelajdy. Oboje wymagacie
bardzo specjalistycznej opieki...
Leeanne spojrzała na męża.
– Czy on...?
– Naprawdę nic nie mogę powiedzieć. Ma krwotok
wewnętrzny, ale dopóki nie wydostaniemy was z tego
wraku, nie możemy stwierdzić przyczyny. Dostał krop-
lówkę. Robimy, co możemy.
Kiedy przyleciał samolot pogotowia lotniczego, wspó-
lnymi siłami szybko rozcięto karoserię i wydobyto ran-
nych. Trzeba było nawet uciąć pedały, by uwolnić nogi
Camerona. Miał zmiażdżone obie stopy, jego żona nogi
złamane w podudziach. Na szczęście nic nie wskazywało
na to, że doznali obrażeń kręgosłupa.
Tuż przed odlotem Leeanne prosiła:
– Opiekujcie się dziewczynkami.
– Oczywiście – zapewnił ją Mitch. – O nic się nie
martw. Skontaktuję się zaraz z ordynatorem oddziału
ortopedycznego, Samem Chadwickiem, który razem z żo-
ną lekarką zajmie się wami. Lecicie z Ryanem. Podej-
rzewam, że korzysta z okazji, żeby zobaczyć się z tą
dietetyczką, która mu wpadła w oko – zażartował.
Leeanne odpowiedziała mu słabym uśmiechem.
– I jak? – spytała ṕózniej Elizabeth.
– Wszystko pod kontrolą.
Patrzyli, jak awionetka rozpędza się na asfaltowej
drodze i wzbija w powietrze, potem przeszli do pikapa.
ODROBINA SZALEŃSTWA
97
Z Coober Pedy przyjechała pomoc drogowa, by od-
holować wrak do miasta.
– Jak długo potrwa lot? – spytała Elizabeth.
– Około dwóch godzin. Cameron powinien jeszcze
dziś po południu trafić na stół operacyjny.
Elizabeth odchyliła się do tyłu i przymknęła powieki.
– Szkoda mi tego kangura.
– Mnie też. Ale nie mieliśmy wyjścia.
– Wiem. Niemniej to był dla mnie duży wstrząs.
– Mieszkając tutaj, powinnaś nauczyć się obchodzić
z bronią, wiesz?
– Zjeżdżać do kopalni, strzelać do zwierząt... – Po-
trząsnęła głową. – Nie wiem, czy się do tego nadaję.
Poczuła dłoń Mitcha na swojej.
– Tutaj życie sprowadza się do spraw elementarnych.
Największa wartość to uczciwość. Człowiek nie ma gdzie
uciec, nie ma gdzie się schować, szczególnie przed
samym sobą.
– Tak było w twoim przypadku?
Kiwnął potakująco głową.
– Odkąd tu przyjechałem, osiągnąłem swoistą har-
monię wewnętrzną. To samo stało się z Maude i tego
samego ty doświadczysz. Już zauważyłem w tobie wiele
zmian, Lizzie. Będzie dobrze, zobaczysz. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •