[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaklinowało jej się gardło i piekło ją pod powiekami.
Lensman zaszeleścił papierami. W salonie zapanowała cisza. Wszyscy
siedzieli pogrążeni we własnych myślach. Pierwsza wstała Ane i
oznajmiła, że przyniesie kawę.
Helenę i Lina wyszły za nią do kuchni, mówiąc chórem, że jej pomogą.
Jens długo oglądał nóż odebrany od lensmana.
- Czy Jens jest smutny? - wyszeptał William.
- Pewnie mu przykro, że tata nie żyje - odparła Elizabeth.
- Pójdę go pocieszyć - oświadczył chłopczyk i nim zdążyła go
powstrzymać, zeskoczył z kolan mamy.
- Jensie, tylko nie płacz! Zapomniałeś już, co mi powiedziałeś, gdy byłem
smutny?
- Pamiętam - odparł Jens, podnosząc wzrok. - Twój tata nie odszedł na
zawsze, chociaż go nie widzimy.
William uśmiechnął się i pokiwał głową.
- A teraz zjemy ciasto. Jak chcesz, to dam ci trochę soku, żebyś nie musiał
pić tej niedobrej kawy.
- Bajrdzo dziękuję - roześmiał się Jens. - Ale wypij sobie swój sok.
- No, jak chcesz.
W tej samej chwili William zauważył, że Kathinka wzięła bez pytania
jakąś jego zabawkę, więc czym prędzej pobiegł zrobić z tym porządek.
Przy kawie rozmawiali oczywiście o Kristianie i jego testamencie.
Wszyscy byli zaskoczeni, jak wiele pozostawił i jak szczodrze wszystkich
obdzielił.
- Wydaje mi się, że nam służącym nic się nie należy - rzekła Helenę.
- Mnie też - poparła ją Lina. - Co my zrobimy z tymi pieniędzmi, Jensie?
- Zadecyduj.
- Może kupimy sobie krowę?
157
- Dobrze.
- A ja chcę, żebyśmy zaoszczędzili te pieniądze. Będą dla Kathinki, gdy
dorośnie - oznajmiła Helenę, a Lars jej przytaknął. - To, co mamy, starczy
nam na życie - dodała.
Lensman skierował rozmowę na inne tory. Był ciekaw, jakiej pogody
można się spodziewać latem. Wszyscy mieli nadzieję na słoneczne dni,
bo od tego zależało, czy zdołają zgromadzić wystarczająco dużo paszy
dla zwierząt. Skoro jednak wiosna jest dość ciepła, łudzili się, że ładna
pogoda utrzyma się też latem.
Lensman nie przeciągał swojej wizyty i niebawem pożegnał
towarzystwo. Elizabeth odprowadziła go na schody, uścisnęła mu dłoń i
jeszcze raz podziękowała za przyjście.
- To drobiazg - rzekł uprzejmie i uchylił kapelusza. Elizabeth zamknęła za
nim drzwi i wróciła do kuchni, gdzie służące już się zabrały za sprzątanie.
Trzeba było pozmywać i pochować jedzenie. Elizabeth przypomniało się,
że nie dokończyła z Marią rozmowy, wzięła ją więc na bok i zagadnęła:
- Mówiłaś o jakimś mężczyznie, który był u ciebie w sklepie.
- A, tak - odparła Maria. - Nie wiem... rozmawiał ze mną tak, jakby mnie
znał. Oczywiście mógł słyszeć od kogoś, jak mam na imię i że samotnie
wychowuję Kristine, ale... - zamilkła.
Elizabeth przyglądała jej się intensywnie. On o tym wszystkim
wiedział? Maria pokiwała głową.
- Jak on wyglądał?
- Wysoki, szczupły i elegancko ubrany, jakby wybierał się gdzieś z
wizytą. Zdaje się, że miał na głowie kapelusz. Wyróżniał się wyglądem, a
sądząc po dialekcie, pochodzi z południowej Norwegii.
Elizabeth zapatrzyła się przed siebie zamyślona.
163
Opis pasował do mężczyzny, którego ujrzała przelotnie w czasie
pogrzebu.
- E, nie myśl już o tym - odrzekła. - Na pewno przyjechał odwiedzić tu
krewnych.
W tej samej chwili do kuchni weszła zapłakana Kristine i wyciągnęła ręce
do mamy.
- Ja jej w każdym razie nie popchnąłem - tłumaczył pośpiesznie William z
oczami wielkimi jak guziki.
- Właśnie, że ty - naskarżyła Signe. - Widziałam. Zrobiłeś tak - pokazała,
popychajÄ…c Williama palcem.
- Przestań! - przerwał jej William i złapał za rudo-blond włosy.
- Teraz to już się uspokójcie, dzieci! - nakrzyczała Elizabeth, rozdzielając
maluchy. - Jesteście już duzi i macie się opiekować młodszymi.
Rozumiecie?
Pokiwali głowami zawstydzeni i spuścili wzrok.
- To dobrze.
Po chwili Kristine chciała się już znowu z nimi bawić. Elizabeth
rozmyślała przęz chwilę o nieznajomym mężczyznie. Kim jest i czego
chce?
Ogarnął ją niepokój, więc szybko porzuciła te myśli.
Rozdział 14
Czerwcowe słońce przygrzewało mocno na bezchmurnym błękitnym
niebie. Z porośniętego trawą wzgórza dolatywał wesoły śmiech dzieci,
które bawiły się razem z Ane. Elizabeth, oparta o bieloną ścianę budynku,
zerkała na nie raz po raz, robiąc na drutach skarpetkę. Obok leżała już
gotowa para dla Williama, te zaś przeznaczone były dla Ane. Córka nie
przepadała za robótkami ręcznymi i wykręcała się od dziergania.
159
Mężczyzni zajęci byli pracą. Wyjęli kosy, które przed sianokosami
należało naostrzyć, i sierpy, które wymagały naprawy. Przez otwarte na
oścież kuchenne okno, sączył się smakowity zapach gofrów świeżo
upieczonych przez HelenÄ™ i LinÄ™.
Och, żeby tak wszystkie popołudnia były takie przyjemne, pomyślała
Elizabeth zadowolona i wyciągnęła szyję, bo usłyszała chrzęst kół na
drodze pokrytej drobnymi kamykami. Jens i Lars przy osełce także
przerwali pracę. Tylko z kuzni dolatywało miarowe stukanie.
Elizabeth wstała, by przywitać gościa. Ane podeszła do niej. Czekały
razem, aż bryczka się zatrzyma, i dopiero wówczas podeszły do
nieznajomego. Elizabeth skinęła głową i popatrzyła uważnie na
siedzącego na kozle mężczyznę, który uchylił kapelusza, po czym zszedł i
wyciągnął na powitanie szczupłą dłoń.
- Dzień dobry. Nazywam się Steffen Strand. Elizabeth przyjrzała mu się
badawczo. Było w nim
coÅ› znajomego.
- Elizabeth Dalsrud - przedstawiła się. - A to moja córka Ane-Elise.
- Cieszę się - rzekł i ukłonił się im obu.
- Czym mogę służyć? - zapytała Elizabeth i w tym samym momencie
uświadomiła sobie, że to ten sam mężczyzna, który mignął jej na
cmentarzu podczas pogrzebu Kristiana. Coś ją jednak powstrzymało, by
zdradzić, że go rozpoznała.
Mężczyzna tymczasem rozejrzał się wokół, i zasłoniwszy usta dłonią,
odkaszlnął, po czym rzekł:
- Słyszałem, że została pani wdową.
- Tak i co z tego?
- Pozwoli pani, że się przedstawię dokładnie. Jestem przyrodnim bratem
Kristiana.
Elizabeth poczuła, jak nogi się pod nią uginają i przestraszyła się, że
upadnie.
Przyrodni brat? To niemożliwe. Kristian nigdy nie
165
wspomniał, że ma jakieś rodzeństwo. Czego ten człowiek chce? Swojej
części spadku? Tysiące myśli przemknęło jej przez głowę. Zerknęła na
Ane i jej szeroko otwarte ze zdumienia oczy.
- Przyrodni brat, jak to? - zapytała chrapliwie. - Proszę to dokładniej
wyjaśnić! Ma pan na to jakiś dowód?
Nie zdążył odpowiedzieć, gdy do Elizabeth podeszli mężczyzni.
Przedstawiła ich pośpiesznie:
- To nasz parobek Lars, Trygve, narzeczony Ane i Jens... - urwała. -
Przedstawiam wam Steffena Stranda. Zdaje się, że tak brzmi pańskie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •