[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Niedługo skończę piętnaście.
270
Tylko rok więcej miał Zwycięski Promień Zwitu, gdy zdecydował się na dobre porzucić ciążący
mu nadzór Kręgu Magów i rodzicielską opiekę. Królewicz zdradzał jednak nadal pewne oznaki
rozchwianych dziecięcych nastrojów. Nic dziwnego, że król odgradza go od spraw państwowych.
A może właśnie było to błędem? Jak można dorosnąć, ciągle przebywając pod kloszem sztucznie
przedłużanego dzieciństwa? Promień wciąż dobrze pamiętał własne. Z jednej strony zasypywany
był podarkami i natrętnymi czułościami matki, a z drugiej bezwzględnie tresowany przez ojca 
doprowadzało go to do obłędu.
 Muszę wracać, zanim. . .  powiedział królewicz i urwał, jakby ugryzł się w język.
 Zanim ktoś odkryje, że się wymknąłeś?  dokończył Promień.  Więc idz już, niegrzeczny
chłopcze, bo cię matka skrzyczy. Przekaż pozdrowienia królewnie, jeśli tylko znów nie zaginęła.
Z dna Głodowej Jamy dobiegł kpiący śmieszek. Królewicz oddalił się, tym razem na dobre.
Promień usiadł znów na swoim improwizowanym legowisku, chrupiąc jabłko. Miał nieco do prze-
myślenia. Przestał się bać. Utrata głowy mu nie groziła. Pewnie cała kara będzie polegała właśnie
na spędzeniu jakiegoś czasu w tym paskudnym miejscu. A to da się wytrzymać.  Wszystko, co
dobre, kiedyś się kończy  mawiał Koniec  ale to co złe, również . Po prostu należy uzbroić
się w cierpliwość. Według nieprecyzyjnych wyliczeń chłopca, na zewnątrz już od dłuższego czasu
271
panowały głębokie ciemności nocne. Dzięki hojności Toroja miał pełny brzuch, łatwiej będzie mu
zasnąć i skrócić oczekiwanie.
Zaczynał już drzemać, gdy nad nim rozległ się szelest. Poruszył się gwałtownie, zmieniając
pozycję, by spojrzeć do góry. Coś z leciutkim podmuchem przeleciało tuż-tuż koło twarzy młodego
maga i z cichym trzaśnięciem uderzyło w kamień. W górze, za krawędzią jamy mignęła ciemna
sylwetka. Iskra zerwał się na równe nogi, przycisnął plecami do cegieł, instynktownie przybierając
taką postawę, by stanowić jak najmniejszy cel.
 Kto tam jest?!
Milczenie. Tylko cichutki szmer, jakby ktoś kroczył wokół lochu na miękkich podeszwach. Ser-
ce Promienia biło mocno. Nie bać się. . . nie bać. . .  powtarzał w myślach i starał się oddychać
miarowo. Nie bać się. . . nie bać się. . . nie bać się. . .  obracały mu się w głowie wciąż te same
słowa, mielone na papkę przez młyn rozumu, aż straciły sens. Wiedział, czuł każdym nerwem, kto
jest tam nad nim. Morderca. Jeden z tych beznamiętnych ludzi, którzy żyli z cudzej śmierci. Młody
mag miał tylko dwa atuty w ręku: w pomieszczeniu nad Głodową Jamą było jaśniej niż w dole,
więc był słabo widocznym celem, druga szansa to jego talent. Raptem na krawędzi przed nim zjawi-
ła się znowu przygarbiona sylwetka. Promień skoczył w bok. Pstryknięcie. . . Strzałka, przemknęło
mu przez myśl. Jednocześnie zebrał w sobie i cisnął w kierunku zabójcy potężny ładunek energii.
272
Przez krótką chwilę łączył ich niewidzialny sznur mocy, jak błyskawica, która spina niebo z ziemią.
Skrytobójca wydał krótki, wstrętny odgłos  ni to jęk, ni urwany charkot. Padł, tworząc na brze-
gu jamy niewielki pagórek martwego mięsa. W powietrzu rozszedł się mdlący swąd nadpalonych
szmat, włosów i przypieczonej skóry. Na dno lochu spadł jakiś przedmiot, odbił się parokrotnie,
wygrywając dzwięczny werbelek na granicie. Promień podniósł cienką, długą na łokieć metalową
rurkę. Z takich instrumentów wydmuchiwano zatrute igły. Jedna z ulubionych broni cichorękich 
prosta, elegancka, łatwa do ukrycia. Chłopiec upuścił dmuchawkę, czując, że robi mu się niedobrze.
Upadł na kolana, podparł się rękami, chwytając spazmatycznie powietrze. Nie zwymiotował jednak.
Z trwogą uświadomił sobie, iż zna to przeklęte uczucie  mdłości, nagle zgęstniała ślina, wypełnia-
jąca usta niczym słony klej, zesztywnienie karku. . . Czym prędzej dotarł do porzuconego płaszcza.
Nieposłusznymi palcami zwinął go i wepchnął pod głowę. Zacisnął w zębach skrawek sukna. Atak
dopadł go w trzy sekundy pózniej. Jeden z tych gorszych. Umieram. . .  pomyślał. Tym razem
jednak umieram. . . Ale nie umierał. Raptem został odłączony od własnego ciała, które stało się je-
dynie skorupą, w której przyczaiła się zmęczona, przestraszona dusza. Obserwował je jak widz, jak
zawsze z uczuciem zdrady. Zesztywniałe, drgające mięśnie. Palce odrzuconej w bok ręki stukają
o kamień, w niezamierzonej parodii tradycyjnego  czy mogę wejść? . Czuł, jak ślina spływa mu do
gardła, dławiąc. Dawno już nie było tak ciężko. Ostatnio chyba po wypadku z Kamykiem. Tkacz Ilu-
273
zji uciekł i na szczęście nie widział, jak Promienia podnoszą z ogrodowej alejki  w konwulsjach,
z pianą na ustach i przygryzionym językiem.
Atak skończył się równie nagle, jak rozpoczął. Iskra wypluł tkaninę. Otarł wargi powolnym,
umęczonym ruchem. Kasłał, łapał powietrze płytkimi haustami, jakby odgryzał je po kawałku. Dwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •