[ Pobierz całość w formacie PDF ]

seczkę mleka i opowiesz o sswoich przygodach od dnia, gdy opuściłeś Linie Ssa-
wall. Poszukamy kości ze szpikiem dla Grylla, jeśli ciągle tu jesst. . .
 Teraz służy chyba mojemu wujowi Suhuyowi. Co z Kergma?
 Nie wiem. To już tak dawno. . . Przycisnąłem ją do piersi, żeby się rozgrza-
Å‚a.
 Dziękuję, że czekałaś na mnie w swej wielkiej drzemce, by mnie pozdrowić
i. . .
 To nie tylko przyjazń i powitanie.
 Nie tylko? Co jeszcze, Glait? O co chodzi?
 Rzecz do pokazania. Idz tędy.
Ruchem głowy wskazała kierunek. Poszedłem w tamtą stronę  co i tak za-
mierzałem  do miejsca, gdzie korytarz się rozszerzał. Czułem, jak drży na moim
ramieniu i mruczy ledwie słyszalnie, jak to czasem czyniła.
Nagle zesztywniała i uniosła głowę, kołysząc nią lekko.
 Co się stało?  zapytałem.
 Myszy  odparła.  Myszy niedaleko. Muszę zapolować. . . kiedy już ci
pokażę. . . tę rzecz. Zniadanie. . .
 Jeśli chcesz najpierw coś zjeść, zaczekam.
68
 Nie, Merlinie. Nie wolno ci się sspóznić na to. . . co cię tu ssprowadziło.
Czuję, że to ważne. . . Pózniej. . . będę jadła. . . szkodniki. . .
Dotarliśmy do szerokiego, wysokiego fragmentu oświetlanego przez okna
w stropie. Cztery wielkie elementy metalowej rzezby  głównie z brązu i miedzi
 wznosiły się wokół nas, ustawione asymetrycznie.
 Dalej  poleciła Glait.  Nie tu.
Na najbliższym rogu skręciłem w prawo i ruszyłem dalej. Po chwili trafiliśmy
na kolejną ekspozycję. Przypominała metalowy las.
 Powoli teraz, sspokojnie. Wolno, ssłodki demonku.
Zatrzymałem się i przyjrzałem drzewom, jasnym i ciemnym, lśniącym i zmęt-
niałym. %7łelazne, aluminiowe, brązowe, wywierały niezwykłe wrażenie. Tej eks-
pozycji nie było, gdy szedłem tędy ostatnim razem, wiele lat temu. Nic dziwnego,
naturalnie. Zmiany nastąpiły też w innych miejscach, które dziś mijałem.
 Teraz. Tutaj. Sskręć. Zawróć. Zagłębiłem się w las.
 Na prawo. Do tego wyssokiego. Stanąłem przed wygiętym pniem najwyż-
szego drzewa po prawej stronie.
 To?
 Tak. Wpełznij. . . do góry. Proszę.
 Mam na nie wejść?
 Isstotnie.
 Dobrze.
SympatycznÄ… cechÄ… stylizowanego drzewa. . . a przynajmniej tego stylizowa-
nego drzewa. . . było, że wyginało się, nabrzmiewało, skręcało się tak, by łatwiej
trafić na oparcie dla nóg i rąk, niż się z początku wydawało. Znalazłem chwyt,
podciągnąłem się, oparłem stopę, podciągnąłem się znowu, pchnąłem.
Wyżej. Jeszcze wyżej. Zatrzymałem się jakieś trzy metry nad podłogą.
 Hm. . . Co mam robić, skoro już tu jestem?  spytałem.
 Wejdz wyżej.
 Po co?
 Sspokojnie. Dowiesz się wkrótce.
Podciągnąłem się jeszcze pół metra i wtedy je wyczułem. Nie tyle mrowienie,
ile rodzaj ucisku. Bywa, że czuję tylko mrowienie, jeśli prowadzą do jakiegoś
niebezpieczeństwa.
 Tu w górze jest przejście  oznajmiłem.
 Isstotnie. Leżałam zawinięta wokół gałęzi niebiesskiego drzewa, kiedy cie-
niomisstrz je otworzył. Zabili go potem.
 A zatem musi prowadzić do czegoś ważnego.
 Tak ssądzę. Nie umiem dobrze oceniać. . . ludzkich sspraw.
 Przeszłaś tam?
 Isstotnie.
 A więc jest bezpiecznie?
69
 Isstotnie.
 Dobrze.
Wspiąłem się jeszcze kawałek. Opierałem się sile, póki nie ustawiłem obu stóp
na tym samym poziomie. Wtedy poddałem się ciągowi i pozwoliłem, by przejście
mnie przeniosło.
Wyciągnąłem przed siebie ręce na wypadek, gdyby powierzchnia była nierów-
na. Ale nie była. Podłogę pokrywała przepiękna mozaika z kafelków czarnych,
szarych, srebrnych i białych. Po prawej stronie był jakiś geometryczny wzór, po
lewej wizerunek Otchłani Chaosu.
Jednak tylko przez moment kierowałem wzrok w dół.
 Boże wielki!  zawołałem.
 Miałam rację? To ważne?  spytała Glait.
 To ważne  potwierdziłem.
Rozdział 6
W kaplicy wszędzie stały świece, wiele z nich wysokich tak jak ja i prawie
równie grubych. Niektóre były srebrne, inne szare, sporo białych i sporo czarnych.
Stały na różnych poziomach, artystycznie rozmieszczone na występach, półkach
czy w geometrycznych punktach wzoru na podłodze. Jednak nie one były głów-
nym zródłem oświetlenia. Blask padał z góry i z początku sądziłem, że to prze-
szklony sufit. Kiedy spojrzałem tam, by ocenić wysokość komnaty, przekonałem
się, że światła dostarcza duża białoniebieska kula uwięziona za kratą z ciemnego
metalu.
Postąpiłem o krok. Najbliższa świeca zamigotała.
Zatrzymałem się przed kamiennym ołtarzem stojącym w niszy naprzeciw wej-
ścia. Czarne świece płonęły przed nim z obu stron, na nim mniejsze i srebrne.
Przez chwilę patrzyłem tylko.
 Całkiem jak ty  zauważyła Glait.
 Myślałem, że twoje oczy nie rejestrują dwuwymiarowych wizerunków.
 Bardzo długo już mieszkam w muzeum. Po co ktoś sschował twój portret
za ssekretnym przejściem? Podszedłem bliżej.
 To nie ja  wyjaśniłem.  To mój ojciec, Corwin z Amberu.
Srebrna róża stała w wazonie przed portretem. Nie wiem, czy była prawdzi-
wym kwiatem czy jedynie produktem sztuki lub magii.
A obok róży, wysunięty na kilka centymetrów z pochwy, leżał Grayswandir.
Czułem, że to prawdziwy miecz ojca, że ta wersja, którą nosił jego upiór Wzorca,
była tylko rekonstrukcją, jak on sam.
Uniosłem miecz, wyjąłem z pochwy.
Ogarnęło mnie poczucie mocy. Chwyciłem rękojeść, machnąłem, wysunąłem
klingę en garde, pchnąłem, zaatakowałem. . . Spikard ożył w centrum pajęczyny
sił. Spojrzałem na niego, nagle zakłopotany.
 A to jest miecz mojego ojca  dodałem, wracając przed ołtarz.
Wsunąłem Grayswandira do pochwy i odłożyłem na miejsce. Niechętnie go
tu zostawiałem.
CofnÄ…Å‚em siÄ™.
71
 To jesst ważne?  spytała Glait.
 Bardzo  zapewniłem.
Przejście wessało mnie i przerzuciło z powrotem na czubek drzewa.
 Co teraz, Merlinie?
 Umówiłem się na obiad z moją matką.
 W takim razie zosstaw mnie tutaj.
 Mogę cię odnieść do wazy.
 Nie. Już dawno nie sskradałam się po drzewach. Tak będzie najlepiej.
Wyciągnąłem rękę. Zsunęła się i popełzła między błyszczące konary.
 Powodzenia, Merlinie. Przyjdz kiedyÅ› znowu.
Zszedłem z drzewa, tylko raz zaczepiając o coś nogawką, a po chwili szybkim
krokiem maszerowałem już korytarzem.
Dwa zakręty dalej znalazłem przejście do głównego holu i uznałem, że lepiej
z niego skorzystam. Wyskoczyłem obok wielkiego kominka, gdzie splatały się
wysokie płomienie. Odwróciłem się wolno i rozejrzałem po sali, usiłując wyglą-
dać tak, jakbym czekał już dłuższą chwilę.
Oprócz mnie nie było tu nikogo. To dziwne, pomyślałem, skoro ogień hu-
czy tak mocno. Poprawiłem koszulę, otrzepałem się, przejechałem grzebieniem
po włosach. Właśnie sprawdzałem paznokcie, kiedy dostrzegłem kątem oka jakiś
ruch na szerokim podeście po lewej stronie.
Była zawieją we wnętrzu trzymetrowej wieży. Błyskawice z trzaskiem tańczy-
ły pośrodku, okruchy lodu stukały i grzechotały o stopnie, szron pokrywał poręcz
tam, gdzie przeszła. Moja matka. Zauważyła mnie chyba w tej samej chwili co ja, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •