[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znalazłem, zająłem się garderobą i komodą, z której powyciągałem wszystkie szuflady, by ją
dobrze przeszukać. Potem odsunąłem i szafę, i komodę od ściany, znowu poświeciłem sobie
latarką, wróciłem do schowka po drabinkę i zajrzałem na górę szafy. Na koniec przeszukałem
jeszcze brudy na podłodze, łącznie z kieszeniami, dopóki nie upewniłem się, że sypialnia była
ślepym zaułkiem, i odniosłem drabinkę na miejsce.
Z sypialni przeniosłem się do salonu. W salonie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, było znacznie
mniej miejsc do przeszukania, więc zaraz zacząłem myśleć o czym innym. Jak zwykle znów o
książce. Miałem wrażenie, że mocno ją ostatnio zaniedbałem. Przypomniałem sobie jej zasadniczy
wątek, od którego zaczęły się moje problemy. Zastanawiałem się, czy nie istnieje jakiś prosty
sposób wybrnięcia z kłopotów. Będzie trochę roboty, ale mógłbym ją sobie ułatwić, pisząc
początek od nowa. Tylko że wcale nie miałem ochoty ułatwiać odgadnięcia, kto zabił, ani
Faulksowi, ani czytelnikowi. Musiałem znalezć jakiś złoty środek, by nie urągać logice, a
równocześnie nie położyć książki. Może w ogóle pozbyć się teczki? Można by ją zastąpić torbą
plastikową z jakiegoś znanego sklepu i w ten sposób Faulks bez trudu znajdzie drugą taką samą.
Albo zostawić dłoń lokaja na miejscu zbrodni. Tylko że to chyba nie byłoby takie ciekawe, bo
największą tajemnicą miało być przecież właśnie to, w jaki sposób morderca dostał się do sejfu
chronionego czytnikiem linii papilarnych, którego nie potrafił sforsować nawet Faulks. Czy
Victoria to zaakceptuje? I, co jeszcze ważniejsze, czyja sam to zaakceptuję?
Uczciwie? Nie. Tak naprawdę przecież powinienem wysilić się i całą intrygę jeszcze bardziej
zagmatwać, a nie iść na łatwiznę. Ale łatwizna kusiła, bo miałem już serdecznie dość tego niby
gotowego, a jednak niegotowego rękopisu. Tylko że wydawca może się ze mną nie zgodzić, i co
wtedy? Cztery miesiÄ…ce dodatkowej pracy, i to za te same pieniÄ…dze.
Pewnie dobrze zrobiłaby mi zmiana klimatu. Wciąż miałem ochotę na Włochy. Gdybym tam
pojechał, może znalazłbym natchnienie, którego teraz tak bardzo mi brakowało. A nawet jeżeli nie,
to pogoda na pewno byłaby lepsza, a zimowe noce trochę mniej zimowe. No i jeszcze te Włoszki,
ciemnowłose, o oliwkowej skórze i najczęściej wspaniałych nogach. Poza tym od dawna chciałem
poduczyć się włoskiego - chyba od czasu, kiedy pierwszy raz oglądałem Rzymskie wakacje.
Mógłbym sam zrobić sobie takie rzymskie wakacje. W końcu nie jestem znowu wiele gorszy od
Gregory'ego Pecka. I z tego co wiem, w najbliższym czasie żaden duży Włoch nie zamierza walić
mnie kijem baseballowym.
Ciekawe, ile razy Gregory Peck pojawił się na ekranie telewizora, który zaćmiewał każdy inny
sprzęt w tym tutaj salonie. Pewnie nie dość często, a szkoda, bo maszyna była piękna, chyba
czterdziestodwucalowa, więc Gregory wyglądałby na niej jak żywy. Cóż, telewizor może i był
świetny, ale to w żaden sposób nie pomagało mi w szukaniu tego, czego szukałem. Równie mało
pomocne okazały się kanapa, szklany stolik czy ukryta za drzwiami sterta gazet i czasopism.
Minąłem łazienkę, uznając, że to niemożliwe, żeby dwa razy \ z rzędu poszczęściło mi się właśnie
w łazience, i podobnie potraktowałem schowek, po prostu dlatego, że zmaganie się z tymi
wszystkimi rupieciami byłoby zbyt pracochłonne. Zrobię to w ostateczności. Pozostawała kuchnia,
gdzie woń zaschniętego jedzenia na brudnych talerzach mocno drażniła mnie w nos. W tej kuchni
za wiele chyba nie gotowano, ale to nie znaczyło, że nie było tu kryjówek, które należało
przeszukać.
Zauważyłem, że kosz na śmieci pęka w szwach od opakowań po gotowych posiłkach i że kuchenka
mikrofalowa jest cała w tłustych rozpryskach. Szafki wiszące zawierały szeroki asortyment
płatków śniadaniowych i kawałki chleba na różnych etapach rozkładu oraz kilka torebek
czekoladowych smarowideł, którymi Holendrzy uwielbiają okraszać sobie grzanki. To taki
śniadaniowy smakołyk. W szafkach na dole było trochę środków czystości, parę blach do
pieczenia, garnków i kilka konserw. Zajrzałem do piekarnika i za wywiew, po czym niezle
namocowałem się z cokolikami przy podłodze, by sprawdzić, czy któregoś nie da się wyciągnąć.
Gdy otwarłem drzwi lodówki, o mało nie zakrztusiłem się siarkowodorem, którym z niej wionęło.
W środku były karton mleka, serki topione i pół tabliczki czekolady. Górną półkę lodówki stanowił
zamrażalnik. Opuściłem plastikową klapkę i odsunąłem na bok torbę jarzynowej mrożonki. Dalej
nic. Wyprostowałem się i zupełnie przypadkowo zajrzałem w jeden z dwóch otworów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •