[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zewnątrz i wyposażonej w śluzę powietrzną, by chłopak mógł go karmić.
- Git, moje nieumarłe skarbeńki - powiedział pseudo-Hawajczyk, gdy wszedł po
schodach, bosy i bez koszuli, niosąc tacę z kryształowymi, pękatymi kieliszkami. - Kapitan
Kona niesie żarło, nie?
Każdy z wampirów mówił kilkunastoma językami, ale żaden nie miał bladego pojęcia, o
czym on, do cholery, mówi.
Na widok przeciągającej się Makedy jasnowłosy rastafarianin stanął jak wryty i omal nie
zrzucił kieliszków z tacy.
- O, na słodką siorę Jah, pała mi stoi, puknąłbym tę sunię jak tę srebrną lalę na rolls-
royce ach, wiecie, nie?
Makeda zaniechała pozy skrzydlatej bogini zwycięstwa i spojrzała na Rolfa.
- Co?
- Chyba chciał powiedzieć, że chętnie zgwałciłby cię jak ozdobę na masce samochodu -
wyjaśnił mężczyzna, biorąc kieliszek z tacy i kręcąc ciemną cieczą pod nosem. - Tuńczyk?
- Zwieżo złowiony, brachu - odparł Kona, który miał kłopot z utrzymaniem tacy w
równowadze, jako że próbował się zgarbić, by zamaskować erekcję wypychającą mu luzne
szorty.
Bella wzięła naczynie z tacy i uśmiechnęła się, odwróciwszy się, by popatrzeć przez
szybę na miasto. Piramida Transamerica jaśniała przed nimi, po prawej zaś widniała Coit
Tower, sterczÄ…ca z Telegraph Hill niczym wielki betonowy fallus.
Makeda zrobiła zmysłowy krok w stronę Kony.
- Powinnam mu pozwolić natrzeć się oliwą, Rolf? Wyglądam blado?
- Tylko go nie zjedz - odparł zagadnięty. Usiadł w jednym z kapitańskich foteli,
poluzował pas czarnego kimona i zaczął naciągać kewlarowy kostium na stopy.
- Ciekawe - powiedziała Makeda. Zrobiła kolejny krok w stronę Kony, trzymając przed
sobą kostium, który następnie upuściła. W jednej chwili zmieniła się w mgłę i wniknęła w
kostium, który wypełnił się, jakby w środku nadmuchano tratwę ratunkową o dziewczęcych
kształtach. Złapała ostatni kieliszek w powietrzu, gdy Kona skulił się i upuścił tacę.
- Nasmarujesz mnie pózniej oliwą, Kona? - spytała Makeda, stając nad skulonym
surferem.
- Nie trzeba, błyszczysz jak ta lala. Ale na to drugie się piszę. - Przyłożył dłoń do piersi i
odważył się na nią spojrzeć. - Proszę.
- Twoja kolej - powiedziała Bella z uśmiechem na poczerwieniałych od krwi tuńczyka
wargach.
- No dobrze - odrzekła Makeda. - Ale użyj szklanki.
Kona sięgnął do kieszeni szortów i wyciągnął kieliszek do wódki, który trzymał teraz w
obu dłoniach przed sobą, niczym mnich buddyjski, otrzymujący datek.
Przycisnęła kciuk do jednego ze swoich kłów, po czym pozwoliła, by krew pociekła do
kieliszka. Po dziesięciu kroplach zabrała kciuk i go oblizała.
- Więcej nie dostaniesz.
- O, dziękuwa, sioro. Jah z tobą. - Wypił krew, po czym wylizał szkło do czysta, pod
czujnym okiem Makedy sączącej krew tuńczyka.
Po pełnej minucie, gdy podrabiany Hawajczyk wciąż lizał kieliszek, dysząc tak ciężko,
jakby ręcznie wyciągał kotwicę, zabrała mu naczynie.
- Już.
- Robakożerca - powiedziała z niesmakiem Bella. Miała już na sobie kostium i opróżniła
swoje naczynie z krwiÄ….
- O, uważam, że jest słodki - odparła Makeda. - Może jeszcze pozwolę mu nasmarować
się oliwą. - Pogładziła dredy Kony. Patrzył pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń, z
otwartymi ustami, z których ciekła ślina.
- Tylko go nie zjedz - rzucił Rolf.
- Przestań tak mówić. Nie zjem go - zapewniła.
- Ma patent kapitana. Jest nam potrzebny.
- W porzÄ…dku. Nie zjem go.
Bella podeszła bliżej, wyrwała jeden z loków z głowy Kony, po czym użyła go do
związania własnych czarnych włosów sięgających do pasa. Surfer nawet nie drgnął.
- Robakożerca - powtórzyła.
Rolf był już z powrotem przy szafie i gromadził różne elementy uzbrojenia.
- Powinniśmy iść. Wezcie kaptury, rękawiczki i okulary przeciwsłoneczne. Elijah mówił,
że mają jakąś broń strzelającą światłem słonecznym.
- To co innego - powiedziała Bella, biorąc z szafy supernowoczesny zestaw, a także długi
płaszcz, by to wszystko ukryć. - W Makao nie mieliśmy tego wszystkiego.
- Najważniejsze, żebyś się nie nudziła, najdroższa - rzucił Rolf.
- Nie cierpię kotów - mruknęła Makeda, wkładając rękawiczki.
18
CARPE NOCTEM
MARVIN
Marvin, duży rudy pies od trupów, wykonał zadanie. Usiadł i zaszczekał, co po psiemu
oznaczało  ciastko .
Dziewięciu łowców wampirów zatrzymało się i rozejrzało dookoła. Marvin siedział przed
niewielkim barakiem w zaułku w Krainie Wina, za nadzwyczaj obskurną restauracją indyjską.
- Ciastko - szczeknął Marvin. Wśród woni curry wyczuwał śmierć. Drapał chodnik.
- Co on robi? - spytał Lash Jefferson. On, Jeff i Troy Lee nieśli pistolety na wodę  Super
Soaker , naładowane środkiem na koty-wampiry babci Lee, a pozostali spośród Zwierzaków
nieśli na plecach opryskiwacze ogrodowe, z wyjątkiem Gustavo, który uznał, że wkładanie
mu w ręce opryskiwacza to wzmacnianie stereotypów rasowych. Gustavo wziął więc miotacz
ognia. Nie chciał powiedzieć, skąd go ma.
- Druga poprawka, cabrones. - (Facet, który sprzedał mu zieloną kartę, dorzucał gratis
dwie poprawki z Karty Praw, a Gustavo wybrał drugą i czwartą, prawo do noszenia broni i
ochronę przed nieuzasadnioną rewizją i konfiskatą mienia. [Jego siostra Estrella przeżyła
kiedyś konfiskatę. No bueno]. Za pięć dolców ekstra dorzucił trzecią poprawkę, którą Gustavo
kupił, bo dzielił już dom o trzech sypialniach w Richmond z dziewiętnastoma kuzynami i nie
mieli miejsca na kwaterowanie żołnierzy).
- To sygnał - powiedział Rivera. Miał na sobie skórzaną kurtkę z diodami UV i czuł się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •