[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cie w średniowiecznym świecie widok nagiego mężczyzny
nie był tak szokujący, jak miało to miejsce w dwudziestym
wieku.
- Nieważne. Zapomnij, że o tym wspominałem.
- Tak, panie - rzekł Secoh z pewnym wahaniem.
Po chwili zjawił się służący i Jim wydał mu odpowiednie
polecenia. Wcześniej wręczył Secohowi złotą monetę, którą
ten ścisnął w chudej dłoni.
- I pamiętaj - zwrócił się srogo do sługi - to mój
osobisty służący, który właśnie do mnie dotarł. Chcę, żebyś
traktował go z należytym szacunkiem. Nie należy do
pospólstwa jak ty!
- Tak, panie.
Będąc wystarczająco zalękniony faktem, iż Jim otrzymał
najlepszą kwaterę w całej karczmie, nie pomyślał nawet
o najmniejszej próbie drwiny. Może też, wiedząc, że Jim
jest Anglikiem, obawiał się, czy nie wyciągnie on swego
miecza i nie zabije go za zuchwałość.
Gdy wyszli, Jim otworzył okiennice i oglądał nastający
dzień, póki nie wrócili. Secoh miał na sobie szare
pończochy, koszulę i niebieski kubrak, a na głowie
płaską czapkę. Nakrycie głowy przypominało noszone
przez ludzi rycerskiego stanu, ale różniło się na tyle,
że od razu wiadomo było, iż jego posiadacz jest tylko
sługą.
Parobek z karczmy został nagrodzony kilkoma miedzia-
kami z reszty, którą przyniósł Secoh, ściskając ją tak
mocno w dłoni jak złotą monetę, otrzymaną przed wy-
jściem, i zniknął.
- Wszystko poszło gładko? - zapytał z przejęciem
Jim. - Próbował z tobą rozmawiać? Co mu powie-
działeś?
- O, próbował - przyznał Secoh, zadzierając nosa,
gdyż zapewne tak właśnie zachowywał się wobec sługi,
starającego się nawiązać rozmowę.
Smok w takiej sytuacji potrafił zachować się wyniośle
jak człowiek.
- Powiedziałem mu tylko: "Nie zawracaj mi głowy
swoim paplaniem".
- Dobrze! - ucieszył się Jim. - To zamknęło mu usta?
- Niezupełnie - stwierdził Secoh. Będąc odziany, nie
potrafił ustać w miejscu. - Czy jerzy noszą to przez cały
czas? To bardzo naturalne. Swędzi mnie całe ciało. Ale oni
noszÄ… to zawsze, prawda?
- Chyba że idą do łóżka - wyjaśnił Jim. - Mówisz
jednak, że na tym nie skończył. Co jeszcze mówił?
- Opowiadał, że właściciel karczmy bez przerwy bije
swych podwładnych. Chyba po prostu lubi to robić.
W każdym razie ten sługa ma zamiar uciec. Narzekał na
coś, co nazwał "prawem miejskim", które nie pozwala na
opuszczenie miasta bez zgody pana. Stwierdził jednak, że
obaj moglibyśmy wykorzystać szansę, uciekając z tymi
pieniędzmi, które miałem. Bylibyśmy bogaci i może znalez-
libyśmy lepsze miejsce do życia i pracy. Odpowiedziałem,
że służenie tobie podoba mi się. Wymamrotał wówczas coś
takiego: "A więc dobrze, rób, jak chcesz, ale też możesz
skończyć w piwnicy".
- W piwnicy? - powtórzył Jim.
Brian i Giles mogli zostać pojmani i zamknięci w pod-
ziemiach karczmy. Ale z pewnością nie bez hałasu, który
zaalarmowałby go nawet tu, w pokoju na górze.
- Czy on powiedział "też"? - zapytał.
- Tak właśnie powiedział, panie - odrzekł Secoh. -
Czy to miało coś oznaczać? A jeśli tak, to co?
- Może nasi towarzysze są tam zamknięci - myślał
głośno Jim.
- Och! A więc chodzmy natychmiast i uwolnijmy ich!
Zrobił krok w stronę drzwi, ale zauważył, że Jim nie
idzie za nim. Odwrócił się z wyrazem zaciekawienia na
twarzy.
- To nie takie łatwe - wyjaśnił mu Jim. - Nie
możemy po prostu zejść tam i wyłamać drzwi piwnicy bez
postawienia na nogi całej karczmy. Nie zdołalibyśmy
pokonać tylu ludzi. Szczególnie jeżeli włączyliby się w to
goście, choćby tylko dla samej przyjemności walki.
- Być może - zgodził się Secoh. - W takim
razie lepiej daj mi jeden z tych długich, ostrych przed-
miotów, które masz u pasa. Nie ten krótki, ale drugi,
dłuższy...
- To się nazywa miecz - wyjaśnił Jim. - Ale
na nic by ci się nie przydał, jeśli nie umiesz się nim
posługiwać.
- Myślałem, że po prostu trzeba nim uderzać. To
chyba nic trudnego.
- To nie takie zwykłe uderzanie. Uwierz mi na słowo -
rzekł Jim poważnie.
Brian uczył go walki na miecze już od dwóch lat, a mimo
to stając do pojedynku z kimś o umiejętnościach przyjaciela,
przetrwałby nie dłużej niż kilka minut.
- Wiem! - wykrzyknął. - Noga od stołu może
posłużyć za niezłą broń. Nią będziesz mógł po prostu
uderzać ludzi.
- Tak? Dobrze. - Secoh przebiegł przez pokój
i szarnął jedną z nóg. - Nie chce wyjść! - stwierdził
zdumiony.
- Nie masz swej zwykłej smoczej siły - wyjaśnił Jim. -
Poczekaj, pomogÄ™ ci.
Razem, ciągnąc za koniec nogi, zdołali odłamać ją
od grubego blatu. Secoh ujął ją w jedną rękę i zakręcił
nad głową. Po chwili uczynił to samo, dzierżąc broń
oburÄ…cz.
- Chyba tak właśnie jej użyję - stwierdził.
- Dobrze. Powiem ci więc, co zrobimy. Razem ze-
jdziemy na dół. Zamówię wino, a ciebie będę trzymał
przy sobie, pod pretekstem, że możesz być mi potrzebny.
Następnie, kiedy nikt nie będzie zwracał na nas uwagi,
wstanę udając, że idę do ubikacji, poszukam zejścia
do piwnicy. Jeśli będzie zamknięte, spróbuję wymyślić
jakiś sposób na sforsowanie zamków i dostanie się do
środka.
- Jestem gotów! - zawołał Secoh, unosząc swą broń.
- Masz jej nie używać do czasu, aż ci na to po-
zwolę - polecił surowo Jim. - Już sam widok niesionej
przez ciebie nogi od stołu może zdziwić ludzi. Trzeba coś
wymyślić...
Nagle przyszedł mu do głowy dobry pomysł.
- Mam! To nie tylko uzasadni noszenie nogi, ale także
ułatwi ci pozostanie ze mną, kiedy będę udawał, że szukam
ubikacji. Ja mogę mieć przy sobie miecz. Nikt nie zwróci
na to uwagi. Mogę też przemycić drugi, ukrywając go pod
opończą. Będę nieco utykając. Użyję tej nogi od stołu
zamiast laski do podpierania się. Wezmę ją. Zwrócę ci, gdy
nadejdzie pora.
- Tak? - zdziwił się Secoh, a w jego głosie zabrzmiało
rozczarowanie. - Ale wtedy dasz mi jÄ…?
- Natychmiast - zapewnił go Jim - i masz jej
dobrze użyć.
- Na pewno tak zrobiÄ™.
- Dobrze. Powiem, że skręciłem nogę w kostce i dla-
tego muszę wspierać się na lasce. %7łe to zresztą ich
wina, bo karczma jest tak zrujnowana. Nie wymyśliłbym
lepszego planu, nawet jeśli głowiłbym się przez całą noc.
Chodzmy więc!
Wziął nogę od stołu, poszperał wśród swych rzeczy
w poszukiwaniu drugiego miecza, który woził, podobnie
jak Brian, Giles i niemal każdy rycerz, na wypadek, gdyby
zwykle używany został uszkodzony lub zniszczony. Zmieścił
się bez problemu pod pończochą, która, robiona grubym
ściegiem, łatwo się rozciągała. Klinga tworzyła widoczne
wybrzuszenie i nieprzyjemnie ziębiła nogę, ale można było
uznać, że to tylko łupki.
- W porządku. Idziemy - polecił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •