[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Narbondo również stracił równowagę; jego stopy zgubiły rytm, gdy próbował
za wszelką cenę się zatrzymać. Nagle, wyrzucony jak z katapulty,
przekoziołkował w powietrzu niczym cyrkowy akrobata i odbiwszy się od
skalnej ściany, zjechał po śliskim osypisku, aż w końcu runął do ciemnego
stawu, Zniknęło lustrzane odbicie rozgwieżdżonego nieba, migotały tylko
tańczące bezładnie plamy. Lecz nim Hasbro dotarł do miejsca, gdzie profesor
tkwił wpatrzony w taflę jeziora, ta stała się znów spokojna jak przedtem.
- Nie widać go - wyjaśnił krótko St. Ives.
- Wypłynie?
- Trudno powiedzieć. Taki upadek musiał pozbawić go tchu, mógł
nawet zabić. Pozostanie na dnie, dopóki ciała nie wypełnią gazy rozkładu.
Woda jest na tyle zimna, że może znacznie spowolnić ten proces. Może go
nawet wydłużyć w nieskończoność. Poczekamy tu chwilę, by nabrać pewności,
ale coś mi się zdaje, że już zbyt wielki szmat życia spędziłem na oczekiwaniu.
Hasbro milczał.
- Czy mogłem go uratować w ostatniej chwili?... - zastanawiał się St.
Ives.
- Raczej wątpliwe, sir. Ja tam z radością bym go zastrzelił. Zresztą nie
opłaciłoby się ratować go przed szubienicą. I tak nie zdołałby drugi raz uciec z
więzienia w Newgate.
- Naprawdę chciałem go złapać, przewrócić na ziemię, ale zamiast tego
chyba go jeszcze popchnÄ…Å‚em.
- Moim zdaniem był to raczej gest miłosierdzia - rzekł Hasbro. St. Ives
spojrzał na niego ze znużeniem.
- Tak naprawdę niewiele z tego rozumiem. Ale to już koniec. To znaczy
koniec tego rozdziału - profesor wskazał głową w kierunku wielkiego białego
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 44
ognia na horyzoncie. Obaj mężczyzni podążali teraz wzrokiem za płomienną
kulą pędzącą po nieboskłonie. Ogromny obiekt zdawał się zbliżać, jakby
zamierzał połknąć kruchą planetę w całości. Hasbro spokojnie pokiwał głową.
- Czy mam pozbierać ich ekwipunek, sir?
- Będziemy tych wszystkich rzeczy potrzebować, i to szybko -
potwierdził profesor. - Czeka nas jeszcze długa i bardzo męcząca podróż, nim
zobaczymy peruwiańskie szczyty. - St. Ives westchnął ciężko. Zranione ramię
zaczynało rwać. Odwrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na jezioro, gdzie
Narbondo znalazł swój lodowy grób. Jego starcie z Narbondem odbyło się tak
szybko - w jednej szalonej sekundzie. Był zupełnie na to nie przygotowany i
właściwie nic nie zrobił. Można by rzec, że jakaś wyższa władza kierowała
tym wszystkim, chcąc mu pokazać, jak niewiele znaczą nawet najbardziej
pieczołowicie ułożone ludzkie plany.
Londyn. Kraken oparł się o balustradę mostu Waterloo i z uśmiechem
spoglądał na Tamizę. Dwie kwarty Bass Ale wprawiły go w przyjemny,
radosny, ciepły nastrój. Jutro powita swych towarzyszy, dziś zaś zobaczy, jak
wschodzi - z każdym dniem mniejsza - kometa. Dopiero około pomocy
skończył czytać ostatni rozdział swojego zniszczonego egzemplarza  Pocztu
naukowców Londynu Ashblessa. Z radością stwierdził, że choć Akademia
Królewska nigdy publicznie nie uznała geniuszu jego dobroczyńcy, to jednak
Ashbless poświęcił sporą część swej książki na opisanie dokonań i
niezwykłych przygód profesora St. Ivesa.
Kraken zamknął książkę i schował ją do kieszeni. Sprawa maszyny
lorda Kelvina miała swój finał trzy dni temu. Był on dość prosty, choć wielce
zaskakujący - myszy i węże, które spadły na Leeds na podobieństwo biblijnej
plagi, niezwykle zdziwiły miejscową ludność i każdy, od lorda Kelvina po
prostego człowieka z ulicy, snuł rozmaite teorie tłumaczące to zjawisko. Także
gazety były ich pełne. Każdy reporter - no, może z wyjątkiem Beezera -
prowadził śledztwo na własną rękę, ale w końcu Akademia ukręciła łeb
sprawie. Pewnej nocy wywiezli zapchaną maszynę, by zdemontować ją gdzieś
w sekrecie i wkrótce o niej zapomnieć.
Biedny lord Kelvin - pomyślał Kraken kiwając głową. Niezwykły
widok fruwającej zwierzyny musiał niezle nadszarpnąć jego nerwy; może
nawet bardziej, niż doprowadzenie do ruiny jego aparatu. No i te paskudztwa,
które zapchały rurę tuż przed eksplozja... Kraken zachichotał. Najdziwniejsze,
że nie odczuwał specjalnego triumfu. Gnębiły go pewne pytania natury
moralnej. Chociażby o konsekwencje niepowodzenia misji jego lordowskiej
mości. A także pytanie, czy można poświęcić parę głupich zwierząt, by ocalić
rodzaj ludzki. Kraken był pełen wątpliwości, ale wiedział jedno - nie
odpowiadała mu wizja świata opanowanego przez mutanty.
Ach, ci naukowcy - pomyślał. Skakali wokół tej maszyny jak stado
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 45
diabłów i nie było chyba takiej sztuczki, której by nie próbowali, by wywrócić
ZiemiÄ™ na drugÄ… stronÄ™, jak stare portki. Jeden ciÄ…gnÄ…Å‚ za nogawkÄ™, podczas
gdy drugi napełniał kieszenie prochem. I oto na horyzoncie, jakby za sprawą
magicznej sztuczki, ukazała się kometa i wszystkie gwiazdy pobladły, jak
uliczne latarnie, które tracą swój blask w świetle dnia.
Kraken podniósł palce do kapelusza, jakby chciał zasalutować
rozgwieżdżonemu niebu, i ruszył w drogę. Przemaszerował w pobliżu mostu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •