[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wpatrywała się w niego.
 Co? Mógłbym?
 No.
 Gdybym miał na ciebie chęć, mógłbym cię mieć tutaj, na tym stole.
 No.
 Gdybym chciał cię wziąć na greka, dałabyś?
Zawahała się, ale w końcu powiedziała:
 Zależy ci na tym?
 Gdybym tak chciał, pozwoliłabyś. Dałabyś mi.
 No.
Teraz była jego kolej na uśmiech. Rozejrzał się po restauracji. Nikt się im nie przyglą-
dał, nikt się nie przysłuchiwał.
 Jesteś mężatką, Alice?
 Nie. Po rozwodzie.
 Dlaczego się rozwiodłaś?
 Nie chciało mu się robić.
 Twojemu mężowi?
 No, jemu.
 Był dobry w łóżku?
 Niezły.
Była nawet bardziej podobna do Miriam, niż myślał.
Po wszystkich latach wciąż pamiętał, co Miriam powiedziała w dniu, w którym ode-
szła:  Nie jesteś zły w łóżku, Ogden. Jesteś po prostu koszmarny. I nie wykazujesz chęci po-
prawy. Ale wiesz, potrafiłabym z tym żyć, gdybyś umiał zrekompensować mi to czymś in-
nym. Gdybyś miał pieniądze i kupował mi różności, może dałabym radę przetrzymać two-
72
je nawalanki w łóżku. Kiedy zgodziłam się za ciebie wyjść, myślałam, że zarobisz górę for-
sy. Jezu Chryste! Byłeś najlepszy na swoim roku w Harvardzie! Jak zrobiłeś doktorat, wszy-
scy chcieli cię zaangażować. Gdybyś był choć odrobinę ambitny, już miałbyś w ręce niezły
kawałek grosza. Wiesz co, Ogden? Myślę że w tych swoich badaniach jesteś tak samo mało
wartościowy i pozbawiony wyobrazni, jak w łóżku. Ty nigdy niczego się nie dochrapiesz, ale
ja tak. OdchodzÄ™ .
Alice nadal uśmiechała się do niego.
 Nie rżyj  powiedział łagodnym głosem.  Nie przepadam za tym.
Zrobiła, co jej kazał.
 Co ja jestem, Alice?
 JesteÅ› klucz.
 A ty co jesteÅ›?
 Zamek.
 Skoro cię już otworzyłem, robisz wszystko, co ci każę. Prawda?
 No.
Wyjął z portfela trzy jednodolarowe banknoty i położył je na rachunku.
 Chcę cię wypróbować, Alice. Chcę zobaczyć, czy potrafisz być posłuszna.
Czekała potulnie.
 Odejdziesz teraz od stolika  mówił  zabierzesz rachunek i pieniądze do kasy.
Zaznaczysz wpłatę i wezmiesz napiwek. Tyle, ile zostanie z trzech dolarów. Czy to ja-
sne?
 No.
 Potem pójdziesz do kuchni. Jest tam ktoś?
 Nie. Randy poszedł do banku.
 Randy Ultman?
 No.
 To fajnie  powiedział Salsbury.  Więc jak wejdziesz do kuchni, wezmiesz wi-
delec. Jeden z tych wielkich widelców z dwoma zębami. Mają w kuchni coś takiego?
 No. Kilka sztuk.
 Wezmiesz jeden z nich i przebijesz sobie na wylot lewą rękę.
Nawet nie mrugnęła okiem.
 Czy rozumiesz mnie, Alice?
 No, rozumiem.
 Kiedy odejdziesz od stolika, zapomnisz o wszystkim, o czym rozmawialiśmy.
Rozumiesz?
 No.
 Kiedy przebijesz sobie na wylot rękę widelcem, pomyślisz, że to wypadek.
Niesamowity wypadek. Tak, Alice?
73
 Jasne. Wypadek.
 Idz więc.
Odwróciła się i skierowała do wahadłowych drzwiczek przy końcu lady, opływo-
we biodra kołysały się prowokująco. Doszła do kasy i zaznaczyła wpłatę. W tym czasie
Salsbury wysunął się z loży i ruszył do drzwi.
Wrzuciła napiwek do kieszeni bluzki, wsunęła szufladę kasy i weszła do kuchni.
Przy wyjściu Salsbury zatrzymał się i wsunął ćwierćdolarówkę do automatu wyda-
jÄ…cego prasÄ™.
Bob àorp Å›miaÅ‚ siÄ™ z jakiegoÅ› dowcipu, a Bess chichotaÅ‚a jak pensjonarka.
Salsbury zdjął z drucianego stelaża egzemplarz  Black River Bulletin , złożył go, wsu-
nął pod pachę i otworzył drzwi do holu. Zrobił krok przez próg i powoli zaczął zamykać
za sobą drzwi, cały czas nie przestając myśleć: Dalej, suko, dalej! Serce waliło mu w pier-
si i czuł lekkie zawroty głowy.
Alice zaczęła przerazliwie krzyczeć.
Szeroko uśmiechnięty Salsbury zamknął drzwi wewnętrzne, pchnął frontowe, zszedł
po schodkach i ruszył w kierunku wschodnim Main Street, jakby nieświadom zamie-
szania w restauracji.
Dzień był jasny i ciepły. Niebo bezchmurne.
Nigdy nie czuł się szczęśliwszy.
Paul potrÄ…ciÅ‚ ramieniem Boba àorpa i wpadÅ‚ do kuchni.
Młoda kelnerka stała przy ladzie ciągnącej się między dwoma wysokimi zamrażal-
nikami. Jej lewa dłoń leżała na drewnianej desce. W prawej ściskała osiemnastocalowy
widelec do obracania mięsa. Wyglądało na to, że dwa zjadliwe, ostre zęby przebiły całą
dłoń i utkwiły w drewnie. Krople krwi rozprysły się na jasnoniebieskiej bluzce, błysz-
czały na desce, kapały z laminowanej lady. Kobieta wrzeszczała przerazliwie i łapała
konwulsyjnie powietrze, podrygiwała i próbowała wyrwać widelec.
Paul obróciÅ‚ siÄ™ do Boba àorpa, który staÅ‚ oniemiaÅ‚y w progu.
 Aap Troutmana!
àorpowi nie trzeba byÅ‚o powtarzać dwa razy. WybiegÅ‚.
 Puść widelec  powiedział Paul, chwytając za prawą rękę kobiety.  Chcę, żebyś
puściła widelec. Nie pomagasz sobie, tylko robisz więcej krzywdy.
Podniosła głowę i spojrzała na niego niewidzącymi oczami. Pod ciemną cerą twarz
sprawiała wrażenie kredowobiałej. Dziewczyna była wyraznie w szoku. Nie mogła prze-
stać krzyczeć  i prawdopodobnie nawet nie wiedziała, że on do niej mówi.
Musiał odrywać jej palce od trzonka widelca.
Jenny stanęła obok Paula.
 Och, mój Boże!  jęknęła.
74
 Pomóż mi, trzymaj ją! Nie pozwól, żeby chwyciła za widelec.
Jenny złapała kobietę za prawy przegub.
 Chyba zaraz zwymiotuję  powiedziała.
Paul nie miałby o to do niej pretensji. W niewielkiej restauracyjnej kuchni, z sufitem
kilka cali nad głową, krzyki brzmiały ogłuszająco. Widok szczupłej dłoni z wbitym wi-
delcem zdawał się przerażający jak scena z horroru. Powietrze było gęste od zastałych
zapachów wędzonej szynki, pieczonej wołowiny, smażonej cebuli, smalcu i świeżej, me-
talicznej, ostrej woni krwi. Każdy by zemdlał. Rzekł jednak:
 Nie będziesz wymiotować. Jesteś twarda dama.
Zagryzła wargę i kiwnęła głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •