[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kwadransa przekonali się, \e stra\nik umarł.
 Dziwne!  rzekł Helmer.  Ten człowiek czołga się po tych korytarzach, nie czując
obawy, a pada przy najl\ejszym podmuchu. Zanieśmy go do Pardero, by panie nie
potrzebowały go oglądać.
Uczynili to, przeszukawszy najpierw jego kieszenie. Znalezli stary, tombakowy zegarek,
który posiadał dla nich obecnie wysoką wartość, mały nó\ kieszonkowy i sporą ilość cygar,
które Meksykanin zawsze nosi przy sobie.
Kiedy trup le\ał koło Pardero, zawołali damy i opowiedzieli jakie przytrafiło im się
nieszczęście.
 Zdawało się, \e człowiek ten nie znał strachu  rzekła Karia.  Senior Helmer ma ręce
\eglarza i udusił go.
 Ani mi się śniło. Mógł on i być stra\nikiem  odpowiedział Helmer.  Ale przede
wszystkim był złym człowiekiem i miał nieczyste sumienie. Kto posiada takie sumienie, łatwo
się da zastraszyć. Wiem jak obchodzić się z ludzkim gardłem, mo\e być pani tego pewną. Ale
nie mówmy ju\ o tym. Popatrzmy raczej, czy zostawił nam wolną drogę.
Wyruszyli w poprzeczny korytarz. Postępując na prawo w kierunku, z którego przyszedł
stra\nik, natrafili na otwarte drzwi, które prowadziły do dalszego korytarza. Postępowali i tym
korytarzem ciągle na prawo i doszli do skalistej ściany, dalej nie było drogi. Wrócili i przeszli
lewą stroną korytarza. Dotarli do drzwi zamkniętych na dwa rygle. Odsunęli je, ale drzwi nie
mo\na było otworzyć.
 I te drzwi mają swoją tajemnicę  zauwa\ył Helmer z rozczarowaniem.
 Zdaje się  rzekł Mariano.  Zbadajmy je.
U\yli w tym celu całej bystrości. Próbowali całymi godzinami, ale daremnie. Natę\yli swoje
siły, by wyjąć drzwi z zawiasów, ale to im się nie udało.
 Usiłowania nasze daremne  rzekł Mariano.  Musimy próbować drugiego napadu.
 Na kogo?
 Na VerdojÄ™.
 Tak, on ma słuszność  rzekł Helmer.  Skoro stra\nik nie przyprowadzi Pardera ze
sobą, Verdoja będzie sądzić, \e mu się przytrafiło jakieś nieszczęście. Przybędzie do piramidy,
a my zaczekamy z takÄ… samÄ… zasadzkÄ…, jak na stra\nika.
 Ale jeśli go pan równie\ udusi?  zapytała Emma.
 Ani mi to w głowie! Schwycę go za gardło. Obaj z Mariano posiadamy dosyć siły, by go
przytrzymać, potem przywołamy was. Będziecie go panie musiały związać, my zaś postaramy
się, by zbyt mocno nie mógł się bronić. Chcąc uratować sobie \ycie będzie musiał wskazać nam
drogÄ™.
 To jedyny środek do wolności  rzekł Mariano.  Wróćmy do naszego korytarza.
 Na razie mamy du\o czasu  rzekła Karia.  Teraz jeszcze Verdoja nie oczekuje
stra\nika. Dopóki za nim zatęskni, minie parę godzin.
 Niech więc panie próbują się przespać, my zaś będziemy czuwali.
Projekt przyjęto.
Dziewczęta urządziły sobie wspólne ło\e w celi Mariano i dostały zapaloną latarkę. Panowie
zajęli swoje miejsca przy drzwiach, przy których schwytali stra\nika.
Tam, najlepiej było im pochwycić Verdoję w swoje ręce.
Ten zaś nie miał najmniejszego pojęcia o losie, który go czekał w dawnej świątyni.
Wyruszył ze swoimi najemnikami do hacjendy, jego ojcowizny.
Hacjenda Verdoja le\ała dwa dni drogi od stolicy prowincji, do Meksyku było tydzień jazdy
konnej. Dlatego te\ przodkowie Verdoji byli prawdziwymi plantatorami, którzy hodowali
bydło, polityka zaś sama była im obca. Był on pierwszym, który zarzucił ten zwyczaj. Był
ambitny i chciał odgrywać pewną rolę. W Meksyku, kraju partyzantów, łatwa ale i zarazem
trudna to rzecz. Miał jakieś przeczucie. Wierzył, \e Juarez ma przed sobą wielką przyszłość i
dlatego się do niego przyłączył. Pod śmiałymi rządami tego partyzanta, którego czas jeszcze
wtedy nie nadszedł, doszedł Verdoja do rangi rotmistrza, teraz jednak jego debiut doznał
brzydkiego końca. Dobrze wiedział, i\ srogi Juarez nic więcej o nim nie chciałby wiedzieć.
Gdy dotarł do hacjendy, było ju\ bardzo pózno i nikt go nie oczekiwał. Wysłał w prawdzie
posłańca z rozkazami dla stra\nika, ale stra\nik te\ miał przykazane, aby wobec wszystkich
zachowywać milczenie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •