[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jarmułkę. Tłum zaczął się cisnąć, żeby zobaczyć, co to będzie. Nie zaszło jednak nic osobliwego. Książę
stanął przed stołem i nie wdając się w żadne gawędy, dobył z kieszeni pugilares, na którego widok szmer
zachwytu przeszedł po tłumie i odkryły się głowy co do jednej.
- Ile wynosi wasza należność? - spytał %7łyda.
- Trzy weksle na ośm tysięcy rubli, najjaśniejszy kniaziu.
- A koszta sądowe? - zwrócił się do urzędnika.
- Trzysta rubli.
- Oto sÄ….
Gorączkowo, jakby każda sekunda mu ciężyła, począł wyrzucać na stół pieniądze. Tłum począł się
155
cofać, hucząc i szumiąc. Czynił wrażenie sępów, spłoszonych i odchodzących niechętnie od spodziewanego
żeru, którego wonią pasły się już i rozkoszowały, a który mocniejszy porwał. Czeladz Grzymały, przyglądając
się z boku legalnemu rabunkowi mienia swego chlebodawcy, przy tym nagłym zwrocie akcji cisnęła się
naprzód do bydląt, do koni, a najśmielszy stangret przystąpił do urzędnika i spytał:
- To już znowu nasze? Możemy zabierać?
- Możecie.
Książę, zajęty formalnościami urzędowymi, głowę podniósł.
- Uprzątajcie żywo - rzekł - żeby pan Grzymała nie zastał śladu tego.
- Dziękujemy jasnemu kniaziowi! - zawołał prostodusznie stangret, kłaniając mu się do kolan.
- Dziękujemy! - powtórzyli chórem inni.
Leon spojrzał po nich zdziwiony. Za co dziękowali? Przecie nie ich uratował.
Wtem, gdy stał pochylony nad stołem i przeglądał wręczone mu przez komornika papiery, drzwi domu
otworzyły się za nim i z cicha rzekła Gabrynia:
- Dziękuję i ja księciu za brata i za siebie.
Obejrzał się; zawstydzony i onieśmielony, ukłonił się tylko w milczeniu. Gabrynia była nadzwyczaj
blada i prawie ponura, w czerni cała.
- Państwo ponieśli stratę - rzekł wreszcie książę.
- Onegdaj zmarła bratowa. Dziś z powodu żałobnego nabożeństwa brata nie ma w domu.
- Tyle na raz! Nigdy nie daruję panu Grzymale, że o mnie w takiej chwili zapomniał. Miałem nadzieję,
że jestem czymś więcej dla niego niż obcym.
- Okazał to książę - szepnęła podnosząc nań prędko oczy i wnet je spuszczając.
Urzędnik wstał i kłaniał się. Ukończył swą czynność i potrzebne papiery podawał księciu. Ten je wziął
i na stole położył.
- Jasny kniaziu - ozwał się do niego rządca Maszkowskiego, niemy świadek tej sceny - graf mi polecił
kupić tutaj dwa konie. Co mam mu rzec?
- %7łe pana Grzymały nie było w domu.
Dziedziniec był już prawie pusty. Sępy odleciały, czeladz uprowadziła dobytek; ostatni odjeżdżał
komornik z %7łydem. Przed gankiem parskały siwosze holszańskie. Leon nie czuł choroby i żadnej reakcji po
tym gwałtownym czynie gorączkowej energii, jak nie czuł chłodu i jesiennego powietrza. Twarz jego miała
trochę rumieńca, oczy blask myśli, tylko usta nie umiały mówić. Zakłopotany był wobec tej kobiety gorzej niż
wobec królowej. Bo też miała ona w sobie spokój i takt królewski. Nie wspominała mu łaski ani rozpływała się
we wdzięczności; nie opowiadała niedoli ani wtajemniczała go w sprawy ich osobiste. Dogadzała tą swoją
powagą i lakonizmem wszystkim jego wyrafinowanym wyobrażeniom o dobrym wychowaniu i wymaganiach
światowych. Rozmawiali chwilę o potocznych sprawach; wreszcie książę ukłonił się głęboko i skierował do
156
powozu.
- Książę zostawił papiery! - przypomniała z cicha.
- Należą do pana Grzymały - odparł.
Potrząsnęła głową z przykrością. On bał się, że powie coś, co u pospolitych ludzi jest pochwałą i
uznaniem, a co jego delikatność zrani. Zdawało się, że go pojęła, bo zagryzła usta i rzekła tylko spokojnie:
- Wręczę je zatem bratu.
- Dziękuję pani!
O kilka kroków już oddaleni, spojrzeli na siebie dłużej nieco. Ona zbladła i nagle ujrzał na jej twarzy
dawny wyraz, kiedy go kochała i wierzyła. Krew żywa zalała mu policzki, uczuł się młodym i silnym. Sekundę
miał szaloną ochotę wrócić i upomnieć się o to, co stracił, ale w tejże chwili ona, może dojrzawszy w jego
rysach tę myśl, zniknęła z ganku. Książę nie pamiętał, jak się znalazł w powozie, jak się znalazł pod Holszą.
Wracał innym, niż wyjechał. Zobaczyli to wszyscy, stwierdził doktor nadworny.
- Książę o dziesięć lat odmłodniał - rzekł.
- Tylko o sześć - odparł Leon z uśmiechem.
Po tym pierwszym czynie, zerwawszy jakby więzy niewidzialne, czuł się niezdolnym do bezczynności.
Nie znalazł sobie miejsca w całym wielkim pałacu. Zwiedził cieplarnie i stajnie, zajrzał do biblioteki, odwiedził
profesora.
Ten, jak zwykle podczas słoty, siedział nad swoją monografią pająków, sam do pająka samotnika
podobny.
- Dawno nie widziałem profesora - rzekł. - Chorowałem ciężko.
- Chorowałeś? - obojętnie odparł uczony, oczu nawet nie podnosząc. - Pewnie dużo spałeś, dużo
jadłeś i nic nie robiłeś.
- Co do słowa zgadł profesor! - zaśmiał się młody.
- Osobliwość, że jeszcze żyjesz w takim razie.
Podniósł głowę i przechylił ją, jakby myśl mu ją tak obciążyła i dodał:
- Nie widziałem nigdy, żeby owad jaki, co żyje jedno lato, chwilę był bezczynny, żeby się objadł albo
zaspał. Toteż zdrowe są. Umierają przed czasem, tak bywa, ale to chyba mord. Zresztą zdrowe są. Jakim
sposobem ludzie mają czas próżnować, kiedy stokroć więcej mają do roboty. Osobliwość, zagadka!
Leon pod jego jasnym a dziecinnym prawie wzrokiem oblał się raz pierwszy w życiu purpurą wstydu.
- Profesorze, zagadki tej ja nie mam mocy rozwiązać, bo sam próżnowałem całe życie.
Stary głową potrząsnął, jakby tę myśl, do roboty swej nie należącą chciał z niej wyrzucić. Nie uważał
na odpowiedz i sam do siebie zamruczał:
- Nawet i mszyca leniwa swoje robi. Hm, hm!
Potem schylił się nad rękopisem i oniemiał.
157
Książę zerwał się z miejsca i poszedł wprost do biura. Od czasu swej choroby nie odbył żadnej sesji;
teraz chciał pracować.
- Siła, zawołać Butnera! - rozkazał.
Siła machinalnie ku drzwiom się zwrócił, ale w czas się opamiętał, że za daleko było.
- Miłościwy kniaziu, nie ma jego! - odparł.
- Gdzież jest?
- Tegoż tygodnia, co kniaz jasny zachorował, Niemiec wyjechał. Mówią, że do swoich... Córkę wydaje
za mąż... i mówią, że chyba nie wróci, bo dziesięć koni zabrał, a ludziom opłaty zalegają od pół roku. Szli tutaj
raz na skargę, aleśmy ich wygnali.
- Zastępuje go przecie ktoś.
- Nikt; obiecał za tydzień wrócić.
- Jest zatem kasjer?
- Ten ci jego zięć. Razem pojechali.
- A plenipotent także pojechał?
- Ten jest, ale onegdaj do guberni pojechał, bo oną sprawę mają sądzić o rozerwanie huty w
Czartomlu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Archiwum
- Indeks
- Konopnicka Maria O krasnoludkach i o sierotce Marysi
- H. A. Guerber Legends of the M
- Amber Kell Supernatural Mates 5 Talan's Treasure
- Carranza Maite Wojna Czarownic Tom 1 Klan Wilczycy
- Hawthorne Rachel Straśźnik Nocy 03 Nów Ksi晜źyca
- Hal Clement Ocean on Top
- 33 1 3 094 The Beach Boys' Smile Luis Sanchez (retail) (pdf)
- Charlene Leonard Angel's Breath
- Howatch Susan Weekend w Londynie
- James Axler Deathlands 010 Northstar Rising
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- grzesiowu.xlx.pl